Serwis mojemoto.pl utrzymuje się wyłącznie z jednego banera zawierającego reklamy.
Aby kontynuować, proszę wyłączyć program blokujący reklamy i odświeżyć stronę.

Motologi
Rankingi
Kluby
Forum
Zaloguj sięUtwórz konto
EaserVW
19 sie 2017, 15:12#
Posty: 363
Wrzucam naszą wakacyjną wyprawę w pigułce:

Do Rumunii dotarliśmy przez Słowację i Węgry, z północy. Na początku wyprawy zatem odwiedziliśmy Sapantę ( Wesoły Cmentarz ) oraz sąsiedni, malowniczy region Marmarosz z historyczną zabudową, w tym drewniane cerkwie Maramureszu.

Mieliśmy także umiarkowaną przyjemność przecinać nocą, w deszczu pasmo gór Maramurskich, i choć z perspektywy wspomina się to jako super przygodę, górskie drogi, szutry, kamienie, dziurawy asfalt i posępne osady cygańskie w dolinie rzeki jakoś nas nie napawały optymistycznie. Stan drogi wymuszał maksymalną koncentrację, bo tamtejsze dziury nijak się mają do naszych drobnych niedoskonałości aksamitnej nawierzchni dróg powiatowych Polski B.







Dotarliśmy do Jassy, gdzie czekał nas przedsmak miszmaszu architektonicznego, jaki zaprezentują chociażby Constanca i Bukareszt.




Tego dnia udało nam się przekroczyć granicę z Mołdawią, więc po odjechaniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy, zatankowani pod korek mołdawskim winem, ropą, gazem i benzyną usnęliśmy w bezpiecznym, śliwkowym sadzie.

Północna Mołdawia okazała się piękna, dzika, nieskażona reklamami i wszechobecnym syfem, który w Naszym Pięknym Kraju tak mocno wgryzł się w pejzaż, że przestaliśmy go zauważać, a nawet uznaliśmy go za normę.

Być może, a raczej na pewno wynika to z biedy, która pozwala jeszcze żyć starym płotom, małej, egzotycznej zabudowie drewnianej, zdobionym studiom, których pełno w każdej wsi i iście radzieckim domom kultury w rozmaitym stadium dekompozycji. Brak dróg ma taką zaletę, że na oglądanie wszystkiego jest więcej czasu, jedzie się wolniej, więc można wpuścić oko na podwórka, w boczne uliczki...










Różnej jakości traktami (także zupełnie przyzwoitymi ) docieramy do Orcheja Starego, ciekawie położonej na skale otoczonej rzeką Reut cerkwi i XII wiecznych katakumb, do których złazi się niezły kawałek pod ziemię.
W topiącym gałki oczne upale odwiedzenie naturalnie klimatyzowanych i solidnie omodlonych skał, mnisich cel i wyrytej sumiennie w nie-takiej-znowu-miękkiej-skale świątyni jest fajnym przeżyciem.








Szukając spokojnego miejsca na nocleg trafiamy do nieczynnego kompleksu wojskowego nad jeziorem, na skraju lasu. Budynki dawno się zawaliły, a betonowa grobla służąca onegdaj za wjazd osunęła się częściowo do wody, ale pomysłowi nowi gospodarze zrobili objad podmokłym lasem, a na półwyspie postawili wiaty kryte strzechą, więc za 16 złotych mieliśmy do dyspozycji wspaniałe jezioro, prąd, święty spokój a nawet stopy stalina.



Stąd, przez największy w Europie (a może i nie tylko?) kompleks winnic w miejscowości Cricova udaliśmy się do stolicy Mołdawii- Kiszyniowa.

Miasto - horror, i choć nie wyobrażam sobie aby tam mieszkać, spodobało mi się szalenie. Rzeźby i architektura przenoszą nas w czasy panowania Wielkiej Rosji, socrealistyczna i brutalistyczna zabudowa posiada imperialistyczny rozmach, o którym można czytać, ale który należy zobaczyć. Miasto robi olbrzymie wrażenie, choć zależy też na co się nastawiamy. Aha - była beczka, w kombi. Manual, czarna szmata, lampy kwadraty, bieda minus. Ale była.






Kiszyniów pożegnaliśmy późnym wieczorem, a żeby bezpiecznie spędzić noc- konieczne było wyjechanie z miasta. Tej nocy zrobiliśmy ponad sto kilometrów, co dało nam też pewien pogląd na to, co dzieje się po zmroku na mołdawskich drogach. Minęlismy kilka soczystych wypadków, kompletnie nie oznakowanych, nie zabezpieczonych, tak jakby poszkodowani sami prosili o więcej. Najwidoczniej w Mołdawii kamizelki odblaskowe, światła awaryjne i trójkąty ostrzegawcze są bardzo passe. A przepraszam, był jeden trójkąt. Rozjechany w drobny mak. Ale podobnie jak beczka - był.


Ostatecznie nocujemy na rozstaju polnych dróg, a od świtu mijają nas busy z pracownikami jadącymi w pole do pracy. Przyglądamy się sobie z porównywalną ciekawością.





Przekraczamy Dunaj promem, bo w okolicy nie ma mostu. Załadunek odbywa się sprawnie, bo wszyscy przyzwyczajeni.
Kierujemy się w kierunku Delty Dunaju, do miejscowości Murighiol, skąd najlepiej jest wyruszyć na eksplorację odnóg, starorzeczy, rozlewisk i jezior. Okolica przepiękna i nawet ciut egzotyczna.
Na miejscu, korzystając z dobrodziejstw campingu i wychodząc naprzeciw palącej potrzebie- robimy pranie, które wysycha jeszcze w pralce :)




Tym, których interesuje przyroda a nie tylko śrubki, Deltę Dunaju można polecić z całą odpowiedzialnością. Takiej ilości rozmaitego ptactwa w jednym miejscu nie zobaczy się nawet nad Biebrzą (zaliczona)

a przestrzenie, różnorodność roślin i unikatowość samego miejsca robią wrażenie. Oj tam, zarośnięte szuwarami jeziora- można by powiedzieć. Owszem. Ale piękne, dzikie i relatywnie bez człowieka. Naprawdę warto.

Chociaż na zdjęciach tego nie widać (bo to jednak nie forum ornitologiczne, były różne czaple, perkozy, ibisy, flamingi i pelikany. O mewach, łabędziach i innych kaczkach nie wspominając, bo sami wiecie )




Z Delty wybraliśmy się do Constancy, zahaczając o Histrię, stanowisko archeologiczne- miasto założone i porzucone przez Cesarstwo Rzymskie. Opony zapadały się w asfalcie a buty się dymiły, ale my się nie poddaliśmy.

Krajobrazy dookoła miejscami rodem z madmaxa.





Pod wieczór udaje nam się dotrzeć do Constancy, którą można podsumować krótko: Europejska Kuba.

Miasto jest tak surrealistyczne, piękne i straszne zarazem, że chodzi się po nim jak po upiornym śnie ekscentrycznego architeksta. Secesja wymieszana z brutalizmem, futuryzm lat 90. pomieszany z postmodernizmem, a to wszystko podupadłe lub porzucone, bez alternatywy a może i przysłości. Jest morze, upał i koty.




Docieramy wybrzeżem w okolice bułgarskiej granicy, pływamy, nurkujemy, jemy arbuza. Nocne piwo na plaży, a rano ruszamy w stronę Bukaresztu. Upał (?) daje się we znaki autu, pedał sprzegła niechętnie zaczyna wychodzić z podłogi.

Nocujemy tuż przed rogatkami miasta, w dzikiej enklawie, jakby czekającej na naszą wizytę.


Bukareszt jest przerażającym i w sposób na pewno nie zamierzony pięknym miastem- pomnikiem Nicolae Ceaușescu. Nieludzki upał nie przeszkadza nam w całodziennej eksploracji ulic i zaułkół. Jeden dzień to stanowczo za mało.



Po solidnej dawce betonu i megalomańskich wizji oraz kilkugodzinnej podróży niezbędny jest kontakt z naturą. Tu też podziwiać można śmiałe wizje, tylko stworzone bez szkody dla całego narodu.





Nocna jazda tego dnia kończy się egzotycznie, problemy z nawigacją i czeski błąd powodują, że przedzieramy się masakrycznie złą drogą przez góry, ostatecznie nie trafiamy na jedyny w okolicy, bezpieczny camping i śpimy przy drodze, bo wjazd prowadzi przez rzekę, która tej nocy jest wyjątkowo głęboka.






Komercyjny Bran (nibyzamek Drakuli) nie zachwyca nas, za to camping daje odpocząć od samochodu i podładować telefony, aparat i chęci do dalszej jazdy.

Kolejne miasta (Brasov, Timisoara, Sigisora, Sybin) stanowią miłą odskocznię od komunistycznych molochów, odwiedzamy miasto i dom rodzinny Vlada Palownika i kilka innych, urokliwych miejsc.




Mimo lekko niedomagającego auta realizujemy nasz plan bez żadnej taryfy ulgowej. Kilka miast, noclegów i podchodzimy do Transy Transfogarskiej.




Następnego dnia zdobywamy prawdziwy zamek Palownika i podbudowani sukcesem kierujemy się w kierunku Transalpiny. Ponieważ w górach zastaje nas noc, nocujemy na dziko na połoninach, w pięknych okolicznościach przyrody.

Kupujemy okolicznościowe naklejki na szybę i kierujemy się do zamku Hunedoarze.




Stąd powoli, niespieszno, dojeżdżamy nocą do Węgier nieopodal serbskiej granicy, i już bez udziwnień, wracamy przez Budapeszt do Polski.

Rumunia i Mołdawia zaskakują nas bardzo pozytywnie, i mimo kilku drobnych nieprzyjemności myślę, że to kraje warte głębszej i dłuższej eksploracji. W przeciwieństwie do krajów zachodnich nie są drogie, co także sprawia, że wydają nam się przystępniejsze. Najprzyjemniej jest oglądać rzeczy inne, a tych tutaj nie brak. Może także fakt, że oba kraje wyglądają jak Polska sprzed kilku dekad sprawiają, że wszystko wydaje się interesujące? Miejscami piękna przyroda, egzotyczne miasta, inne jedzenie i porównywalne z polskimi ceny myśę, że mogą przekonać, aby wybrać się tutaj własnym samochodem. Jest bezpiecznie. A wyjazdu w te strony z pewnością nie żałujemy.

Pozdrawiam

post edytowany przez autora 19 sierpnia 2017 , 15:34.
#do góryCzasami na drodze spotykam prawdziwych szaleńców.
Pędzą na złamanie karku i wbrew rozsądkowi...
Czasami aż ciężko ich wyprzedzić...

Aby móc pisać posty zaloguj się, jeśli nie posiadasz konta dołącz do nas.